Wiecie, jaki jest najprostszy sposób, aby organizacja konwentu odniosła sukces? Wystarczy wykorzystać media fandomowe. I nie mam tu na myśli skorzystania z ich usług! O nie, chodzi o coś zupełnie prostszego. Chodzi o wyciśnięcie z ich pracy ostatnich soków.
Ostatnio w me ręce trafił artykuł Gerarda „Alchelora” Vetinari z serwisu Konwenty Południowe, w którym autor porusza kwestię zapisów z dupy w regulaminach imprez. Niestety, robi to dość nieumiejętnie i miesza wątki, które w ogóle nie powinny być podniesione w tym tekście.
Piszę o tym, bo przez wiele lat sam zajmowałem się organizacją konwentów. Robiłem imprezy na różną skalę — od małych, na trochę ponad 100 osób, do dużych, na ponad kilka tysięcy. Miałem też przyjemność organizować jeden z bloków na Pyrkonie przez 2 lata. Przez kilka lat też byłem redaktorem naczelnym Informatora Konwentowego.
Wtopa na sam start
Zacznijmy jednak od początku, bo pierwszy wątek, który porusza Alchelor w swoim tekście to temat kosztów ponoszonych przez osoby w jego redakcji. I oh boy, naprawdę, przykro mi się to czyta. Po pierwsze — przypisuje swoje redakcji ogromny wpływ na zyski konwentów. Tylko tu pojawia się pierwszy problem, bo zdecydowana większość imprez fanowskich, najzwyczajniej w świecie nie ma zysków. Oczywiście, są konwenty, które faktycznie zarabiają na siebie i na organizatorów, ale kwoty se tak małe, że szkoda nawet czasu na ich roztrząsanie.
Zróbmy nawet proste wyliczenie — jeśli 3-dniowa wejściówka kosztuje 100 zł i przyjedzie na imprezę tysiąc osób, konwent taki uzyska zawrotne 100 tysięcy złotych budżetu z wejściówek. Impreza tego rozmiaru potrzebuje przynajmniej dziesięciu organizatorów, więc mogą sobie wziąć kwotę 10 tysięcy złotych do kieszeni, ale przy tak małej liczbie osób, organizacja konwentu to drugi etat na cały rok. Co oznacza, że organizatorzy zarobią po 833*6 zł miesięcznie. Jeśli ktoś pracuje tylko pół roku, jego zarobek za zorganizowanie tego konwentu wyniesie zawrotne 1666 zł miesięcznie.
Być może 20 lat temu te liczby robiły na kimś wrażenie, ale dzisiaj minimalna krajowa w Polsce wynosi trochę ponad 3000 netto. Oczywiście, nie muszę wspomnieć, że organizator, który faktycznie jakieś pieniądze zarobił, zobowiązany jest zapłacić podatek od tej kwoty? No to pamiętajcie — kwoty, które podałem wyżej, są kwotami brutto, a nie netto. Oczywiście, można założyć, że spora część organizatorów takiego przychodu nie zgłasza, ale powinna.
Czy to jednak możliwe?
Tylko że powyższe wyliczenie ma jeden problem. Zakłada, że zarobki z wejściówek są zyskiem na czysto, a to tylko przychód. Koszty zorganizowania konwentu są różne, od wynajmu lokalu, po papier toaletowy czy żywność dla gżdaczy. Z tych 100 tysięcy, spokojnie możemy założyć, że przynajmniej 50 tysięcy trzeba było w jakiejś formie zainwestować wcześniej. Realnie często jest więcej. Należy też pamiętać, że konwenty głównie zarabiają właśnie na wejściówkach.
Drugą sprawą jest to, kto jest organizatorem imprezy. Jeśli mamy do czynienia z fundacją albo stowarzyszeniem, zysk ten nie może tak po prostu być wypłacony organizatorom. Należy podpisać stosowne umowy. Z mojego doświadczenia wiem, że w Polsce praktycznie nikt tego nie robi. Wyjątkiem na pewno jest tu Pyrkon i być może Copernicon, z tym że nawet tych imprez nie stać płacenie wszystkim organizatorom. W większości wypadków wpływy z imprezy pokrywają koszty imprezy i tworzą budżet na kolejną. Jeśli w ogóle jest co przekazać dalej, bo zwykle nie ma.
Przykłady? A pamiętacie, jak Animatsuri błagało w internecie, żeby im pomóc ponieść koszty konwentu? No właśnie. To nie jest jedyna impreza, która poległa w budżetowaniu. Bo problem budżetów konwentów jest taki, że często go nie ma i trzeba coś założyć albo umówić się na płatność po imprezie, taka jest rzeczywistość. Konwenty nie są biznesem, który przynosi kolosalne zyski.
Po co robimy kownenty?
Wiecie, dlaczego robimy konwenty? Ponieważ jesteśmy fanami i lubimy dzielić się swoją nerdozą. Zrobienie z tego biznesu w Polsce jest szansą jedną na milion i de facto w Polsce nie ma zbyt dużo ludzi, którzy zajmują się organizacją konwentów zawodowo. Mógłbym zarzucić tutaj pewną formę wyzysku Pyrkonowi czy Miohi, ale nie zrobię tego, bo finalnie o wiele więcej można zarobić, pracując w normalny sposób. Jeśli ktoś uważa, że dodatkowy etat to super pomysł, to oznacza tylko, że nie ma życia prywatnego lub mu na nim nie zależy.
Wiecie, co się bardziej opłaca od robienia konwentów? Robienie targów wędkarskich. I żeby nie być gołosłownym, MTP próbowało stworzyć własną imprezę fantastyczną, ale niestety nawet know-how byłego koordynatora Pyrkonu nie wystarczył, żeby stworzyć coś fajnego i zadowalającego w formie zysków. Nasza nisza ma specyficzne wymagania i metodologia pracy taka, jak przy zwykłych targach, po prostu się wywala.
Wrzucenie tego wątku na sam początek podważyło to, co autor chciał przekazać. Coś, co uważam, że jest dość ważne. Założenie, że organizatorzy konwentów mają zyski z imprezy, jest przeświadczeniem wynikającym ze środowiska mangowego, w które funkcjonuje trochę inaczej. Z tym że konwentów mangowych jest zwyczajniej mniej, niż fantastycznych, nie tworzą więc one obrazu o całym fandomie.
Prawdziwy problem
A co jest tak ważne? Ano to, że mniej doświadczeni organizatorzy tworzą regulaminy pełne bzdur i mają wymogi z dupy. Nie ma to jednak nic wspólnego z ich chęcią zarobku, a zwyczajnie wynika z nieznajomości etykiety fandomowej. Warto przypomnieć, że cały ten nasz ekosystem działa od fanów dla fanów. Oczywiście, że część z nas by chciała zarabiać na hobby. Ale w tym celu lepiej założyć jakiś faktyczny biznes, a nie organizować konwent.
Jaka jest więc intencja organizatora, który pisze w regulaminie o upoważnieniu do wykorzystania treści w ramach reklamy imprezy? Szczerze — nie wiem. Być może zadziało się coś głupiego, ktoś wykorzystał czyjeś zdjęcie bez zgody, być może tworzy się dupochrony. Prawda jest taka, że to bez znaczenia, bo w organizacji konwentu wystarczy naprawdę o pewne rzeczy po prostu poprosić.
Są oczywiście wśród nas Janusze, ale Gerard niestety bardzo przestrzelił z intencją Organizatorów. Nie wierzę w to, że ktoś chce wykorzystać fandom do swoich zarobków. Jeśli tak jest, jest na poziomie Dundersztyca. Serio, jest cała masa lepszych form oszustw — choćby piramidy finansowe. Bo ktokolwiek robił konwent więcej niż raz, wie, jak bardzo nieopłacalny jest to biznes.
Obstawiam więc, że w większości wypadków to niewiedza lub chęć stworzenia niepotrzebnego dupochronu. Zakładam też, że w większości wypadków, temat da się po prostu przedyskutować. Organizacja konwentu to w wielu wypadkach nauka na błędach. Jesteśmy tutaj jako fandom po to, żeby się wspierać. Owszem, rolą mediów jest krytykować, ale można to zrobić lepiej. Tak samo, jak organizacja konwentu może być lepsza. Musimy tylko chcieć rozmawiać i nie zarzucać innym z miejsca złych intencji.